Odpust Bractwa

25 stycznia 2018

Świętujemy kolejny odpust naszej wspólnoty. Tym razem zapraszamy was do krótkiej relacji filmowej z tego bardzo ważnego momentu dla naszej formacji.

Od Szawła do Pawła

Szaweł był faryzeuszem.

Szaweł był pobożnym żydem, który modlił się do Jahwe i wierzył, że czyni dobro, bo należy do Narodu Wybranego.

Szaweł wierzył, że przymus i przemoc są najlepszym lekarstwem na grzech i – w jego mniemaniu – herezję, jaką było wyznawanie wiary w Zmartwychwstanie.

Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich (Dz 9,1).

Szaweł o niczym innym nie marzył, tylko o tym, by wreszcie wszyscy stali się tacy jak on.

Szukając swojego miejsca w Kościele, poznałem wiele różnych ruchów, organizacji i wspólnot, w których oprócz wspaniałych osób, których świętość nie budziła moich żadnych wątpliwości, spotkałem również wielu pełnych jak najlepszych intencji Szawłów. Skłonnych do zamknięcia się w swoim pobożnym towarzystwie, by pozostać czystymi i nieskalanymi, by uniknąć kontaktu z grzesznym światem zewnętrznym. Potępiających wszystkich, którzy nie żyją tak jak oni – permanentnymi rekolekcjami i aktywizmem wyłącznie w obrębie wspólnoty.

Tak mi się ułożyło w życiu, że w pracy zawodowej spotykałem się i spotykam niemal wyłącznie z ludźmi bardzo dalekimi od chrześcijaństwa, Kościoła czy choćby tradycyjnie pojmowanej moralności. Ową dalekość realizują na wiele sposobów: ostentacyjnym życiem w grzechu, szydzeniem i agresją wobec wiary, wartości, a przede wszystkim wobec Chrystusa. Wielokrotnie biłem się z myślami: dlaczego jestem tu i teraz, dlaczego mam kalać się brudem i zgorszeniem. Czy nie powinienem zmienić pracy, poszukać miejsca choć trochę bardziej przyjaznego mojej, wcale nie takiej ugruntowanej, wierze? Jak długo jeszcze mam znosić napięcie psychiczne pomiędzy staraniem się uświęcania życia a pracą w środowisku jawnie wrogim Mistrzowi? Czy nie powinienem otrząsnąć pyłu z nóg (Dz 13,51) i zostawić grzeszników z ich grzechem?

I wtedy Szaweł zamienia się w Pawła. Ten, który dyszał żądzą zabijania, nagle staje się gorliwym wyznawcą Księcia Pokoju. Teraz całą swoją energię wkłada w ewangelizację, głoszenie Dobrej Nowiny wszystkim, a zwłaszcza tym, którzy o Jedynym Bogu nie słyszeli nigdy, a często słuchać nie chcieli, próbując Pawła zabić, więzić czy przepędzać. Wchodzi w sam środek szamba grzechu, pogardy i nienawiści, idzie do tych, którzy, ukształtowani w pogaństwie, w ogóle nie powinni chcieć go słuchać.

Zatem i ja zostałem w takim miejscu, wciąż pracuję z ludźmi, którzy wiarę traktują jak niegroźną przypadłość. Staram się z miłością głosić i wyjaśniać obce dla nich aspekty chrześcijaństwa: że nie ma takiego życiowego syfu, którego by Boże miłosierdzie nie mogło wyczyścić. Staram pochylać się nad tymi, którzy upadli, i pokazać drogę prowadzącą do powstania, wskazując na Chrystusa. Okazało się, że wielu z szyderców nagle czuje potrzebę kontaktu z Absolutem, szuka rozmowy, interesuje się, jak to jest w życiu mieć cel i sens, a jednocześnie nie pasować do liberalnego stereotypu „moherowego beretu”. Wiem też, że gdybym odszedł, schował się i skurczył do Szawła, kilku z moich kolegów i współpracowników nie miałoby najmniejszych szans dotknąć światła, postawić pierwszego, niepewnego kroku na drodze powrotnej do Ojca Miłosiernego.

Bądźmy jak nasz Patron, który szedł nieść Chrystusa tam, gdzie nikt się nas nie spodziewa. Głośmy Go, ale i świećmy przykładem. Pamiętajmy, że bycie jego świadkami to wielka odpowiedzialność, a Ewangelia nie jest talentem, który należy zakopać dla siebie, jak zrobił to sługa zły i gnuśny. Nawet jeśli taka postawa sporo nas kosztuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *