Na temat konsekwentnego postępowania w wychowaniu dzieci, zostało napisane i powiedziane praktycznie wszystko. Jest to – zresztą bardzo słusznie – cecha stawiana bardzo wysoko w panteonie elementów koniecznych do dobrego wychowania, która oprócz prawidłowego rozwoju dziecka, jest bardzo pomocna dla samych rodziców w tym niełatwym procesie. Ostatnio zauważyłem jednak, że sposób postrzegania konsekwentnego postępowania zmienia się z wiekiem. I moim, i dziecka.
Każdy z rodziców z pewnością został poddany jednemu z pierwszych testów na konsekwencję, który wszystkie dzieci świata wykonują nadzwyczaj skutecznie. Kiedy maluch przychodzi zapytać o zgodę mamę i jej nie dostanie, to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością pójdzie o to samo zapytać taty. A nuż się zgodzi! W drugą stronę też dzieci próbują. Ten genialny w swej prostocie trick dość szybko wyłapujemy i zwykle normalna rozmowa z dzieckiem załatwia sprawę. Nie znaczy to, że nie będzie tego próbować więcej, ale konsekwencja w trzymaniu jednej linii z drugim rodzicem wystarcza, żeby zniechęcić je do dalszych prób.
Dużo więcej pracy i to głównie nad samym sobą wymaga inny wymiar konsekwencji w postępowaniu – ten, w którym trzeba wytrzymać w postanowieniach czy umowach z dzieckiem. Jeżeli na przykład warunkiem obejrzenia wieczornej bajki było posprzątanie w pokoju, to choćby nie wiem jak słodką minę dziecko zrobiło – jeżeli nie spełniło warunku umowy – nie wolno nam ulec i pozwolić jej obejrzeć! Nie jest to łatwe, wiem. Pamiętam, jak po jednej z kłótni córki z moją żoną, ta pierwsza została wysłana do pokoju z płaczem i zapowiedzią, że może przyjść dopiero wtedy, gdy przemyśli swoje zachowanie i przeprosi. Jako że kłótnia była intensywna i padło kilka raniących słów – emocje u obu pań wylały się intensywnie – gdy tylko córka spędziła parę minut w swoim pokoju z płaczem, moja żona już była gotowa do niej iść, żeby załagodzić sprawę („Przecież ona płacze, więc ja ją muszę przytulić i pocieszyć!”). Sporo kosztowało mnie przekonanie mojej żony, że to córka przesadziła i to ona musi przyjść z przeprosinami – taki był przecież warunek. Musimy być konsekwentni, nie zważając na to, jak to w tej chwili nas boli.
Najtrudniejszy jest jednak ten rodzaj bycia konsekwentnym, który nie przejawia się w prostych czynnościach i nie polega na pojedynczym akcie dyscypliny. Najtrudniej całą swoją postawą świadczyć o wartościach, które prezentujemy – każdym swoim zachowaniem świadczyć o kierunku, w których chcemy iść.
Byłem kiedyś uczestnikiem szkolenia, na którym prowadzący przez dobre dwie godziny mówił nam o sprawdzonych sposobach na to, jak być lepszym pracownikiem i managerem. Słuchało się go przyjemnie – nie narzucał swojego zdania i często opierał się na przykładach – co dodatkowo uwiarygadniało jego opowieść. Robiliśmy notatki, zadawaliśmy pytania, szkolenie płynęło. Na koniec, gdy już utwierdzałem się w przekonaniu, że to był dobrze zainwestowany czas – przy okazji kolejnego przykładu szkoleniowego – prowadzący zwierzył nam się z tego, że swoją nastoletnią córkę motywuje do czytania książek w ten sposób, że płaci jej 200 zł za każdą przeczytaną książkę. Cały misternie tkany przez niego obraz jego własnej osoby, przez to jedno tylko zdanie, runął jak domek z kart! Wszystko, co do tej pory powiedział, zostało postawione w zupełnie innym świetle niż do tej pory. Być może krzywdzę go takim postawieniem sprawy, ale trudno mi oddzielić sferę zawodową od prywatnej w zakresie działań, które podejmuję, narzędzi, których używam, czy zachowań, dzięki którym działam. Można oczywiście dyskutować, czy sam fakt motywowania dziecka w ten sposób jest zły czy dobry, i nie chcę wchodzić w tę dyskusję, ale sposób, w jaki zostało to uczestnikom zakomunikowane, nie pozostawiał złudzeń, że autor ma patent na jedyną słuszną drogę w tym zakresie. To sprawiło, że przekreśliłem całość szkolenia, uznając je za bezużyteczne.
Całe to wydarzenie dało mi do myślenia, czy przypadkiem ja nie zachowuję się podobnie. Czy, kiedy trzeba, nie jestem książkowo poprawny, do granic właściwy – nic tylko brać przykład – ale gdyby zajrzeć za kotarę lub wsłuchać się w szczegóły, to można by znaleźć spore rysy na perfekcyjnie namalowanym obrazku?
Jedno wiem na pewno – etap, kiedy dzieci przyjmowały wszystko, co mówimy i robimy, jako prawdy objawione, bezpowrotnie minął. Można ustalać reguły i trzymać w ryzach system zasad domowych i życiowych, ale bez odpowiedniego przykładu od nas, rodziców, i bez całościowej postawy, z której można brać przykład, to się po prostu nie uda.
autor: Aleksander Rutkowski